środa, 16 maja 2012

Na zawsze.

Z mojej twarzy już na dobre zniknął szczery uśmiech, a w oczach nie można dostrzec już tego blasku, który widniał, kiedy byłam przy Tobie. Iskra mojego optymizmu opadła do zera. Dlaczego akurat Ty? Dlaczego mi go odebraliście?! Nienawidzę was, każdego z osobna. Mojego świata już nie ma, zniknął, wraz z Twoim ostatnim oddechem, oraz ostatnim zabiciem serca. Twoja śmierć, zabiła we mnie wszystko - zabiła i mnie. Jednakże nasza miłość przetrwa wieki - tego jestem pewna. Nigdy już w moim sercu nie zagrzeje miejsce żaden inny mężczyzna, nie dotnie, nie pocałuje. Zabraniam dopuszczania kogokolwiek do mojej osoby. Każdy milimetr mojego ciała należy do niego, zarówno jak i serce. Nasuwają mi się setki pytań, na które za każdym razem uzyskuję brak odzewu. Jak się tam czujesz, czy jest Ci lepiej, znalazłeś miejsce w którym zagrzewasz swoje zimne ciało? Tęsknię, ból przeszywa moje ciało w każdy możliwy sposób. Zasypiam, rozbudzając się krzyczę i błagam o Twój powrót, ciekła, słona substancja w postaci łez zlewa się po moich policzkach, uderzając o dłonie. Wstaję, podchodząc do okna, nie ma Cię, jest zimno, Twoje rozpalone ciało już mnie nie otula. Gdzie jesteś kochanie? Wróć do mnie, nie mam siły na kolejne zmaganie się z Twoją nieobecnością. Chcę mieć Cię przy sobie jak tamtego czasu, już na zawsze. Miały być inaczej, pamiętasz? Mieliśmy realizować nasze wspólne marzenia małymi krokami, tamten dzień miał być początkiem mego całowiecznego szczęścia. Jest inaczej. Nie czuję już nic, nie chcę niczego. Chcę Ciebie, lecz to już nierealne. Kiedyś się spotkamy, znowu. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby żadna siła nas nie rozdzieliła. Pamiętam ten dzień. Dzień, w którym wszystko się zaczęło, cały ten nieporządek, jaki towarzyszył nam do końca. Twój ból, mój krzyk. Nie chciałeś, abym się martwiła, mówiłeś że nie mam do tego podstaw. Jednak ja byłam wręcz przekonana, że coś złego dzieje się z Twoim zdrowiem. W końcu udało mi się namówić Cię na wizytę u lekarza, opierałeś się, jednakże nie dałam za wygraną. Aż w końcu udało mi się. Cieszyłam się, równocześnie strasznie boją o to, co powie lekarz. Stawiliśmy się na umówiony dzień, zdenerwowani czekaliśmy, co chwila zerkają na zegarek. " Spokojnie, nic mi nie jest " - szepnąłeś mi do ucha, czule całując moje usta. Nasz pocałunek jednak przerwała pielęgniarka, która wywołała Twoje nazwisko, niebawem miało być nasze. Miało. Opierałeś się przy tym, aby wejść sam - dałam Ci za wygraną. Czekałam dość długo, nerwowo przybierając coraz to inne pozycje. Spacerowałam, siedziałam, ściskałam pięści ze zdenerwowania. Po jakimś czasie wyszedłeś, na Twojej twarzy wypisany był smutek, który udzielił się od razu mi. Jednak nie dawałam tego po sobie poznać. Mocno Cię przytuliłam, dopytując się wszystkiego po kolei. Nie chciałam wierzyć w to, co usłyszałam. Zapierałam się, iż będzie inaczej, wykrzykiwałam, że sobie poradzimy, wygramy z chorobą - to jednak było na nic. Mimo tego, jak wiele serca oboje włożyliśmy w pielęgnowanie Twoje zdrowia, Ciebie tutaj nie ma. Lekarze zrobili wszystko co w ich mocy, tak przynajmniej twierdzili. Gówno prawda, jedna wielka ściema, nic nie zrobili. Czekali z założonymi rękoma na cud. Pieprzony szpital, pieprzenie lekarze. Pieprzony świat, który zabrał mi Cię na zawsze. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę - krzyczałam. Moją twarz otula chłodny powiew wiatru, wierzę z całych sił, że to on. Mój ukochany wyczuwa mój ból, nasz ból. Wiem, że nie możesz nic zrobić, jesteśmy oboje bezsilni. Chciałabym do Ciebie dołączyć, wtulić się w Twoje silne ramiona i zostać w nich już na zawsze. Ale jeszcze nie teraz. Pozostawiłabym wiele osób, które czułyby to samo po mojej śmierci. Nie mogę na to pozwolić, nie mogę pozwolić na to, aby nasza toksyczność dwóch światów zraniła kogoś jeszcze. Przepraszam. Czuję się strasznie zmęczona, mam nadzieję, że kiedy zamknę oczy, zobaczę w swoim śnie Ciebie, beztrosko spojrzysz w moje oczy, mówiąc jak bardzo mnie kochasz. Ja Ciebie też, już na zawsze, Kochanie.

Dzień pękniętych serc.

Siema ponownie w ten zimny jak ja dzień.  Kiedy teraz siedzicie zmarznięci pod kocem z kubkiem herbaty, ja właśnie dryfuje z tym wiatrem i patrzę co u moich bliskich. Wiecie, to bardzo masochistyczne, patrzeć na cierpienie najważniejszych ludzi w moim pierwszym życiu. Ich łzy parzą moje zimne ciało, ich łzy są materialistyczną oznaką tęsknoty za mną. Czuję jak ich to boli, czuję jak winią się za to i chodź krzyczę, przytulam, wyjaśniam - mnie nie ma. Nie słyszą, nie widzą, nie czują tylko cierpią, a ja razem z nimi. Tylko Ona mnie widzi, tylko nasza miłość była na tyle silna, aby przeżyć rozłąkę, rozłąkę nie kilku tysięcy kilometrów, lecz na dwa światy. Świat życia i czarny, tajemniczy świat śmierci. Śmierć, tak bardzo jej kiedyś pragnąłem, tak bardzo chciałem, aby mnie zabrała w podróż do Jej świata, tak bardzo chciałem tańczyć z nią tutaj gdzie dziś jestem, a dziś? Dziś jedyne czego pragnę to aby wycierać palącą ciecz z policzków ale nie jako wiatr, ale jako ja - Michał, z krwi i kości. Gówniarz, który zaczął dopiero co nowe życie, a które już stracił. Stracił dokładnie 18. 02. 2012 r., parę dni po święcie zakochanych, święcie, które spędziłem z Nią w szpitalu. Blady, słaby, ale dalej z tą ogromną miłością w oczach powtarzałem Jej jak bardzo Ją kocham, i że to już na zawsze. Oddałem Jej serce, ciało i duszę bezwarunkowo. Szeptałem resztkami sił, że to Jej oddech napędza moje serce, a Jej bicie tego cudownego mięśnia sercowego reguluję mój oddech. Widziałem łzy w Jej oczach, gdy wyznawała mi uczucia i widziałem cierpienie wypisane na twarzy. Mimo to była piękna i nieskazitelna. Była jak najcudowniejszy kwiat, który rozkwitał w każdej sekundzie. Cofnijmy się jeszcze parę tygodni w czasie, prawie równy miesiąc wcześniej. 15. 01. 2012 r. - jakiś czas po sylwestrze, przez złe samopoczucie namówiony przez Marysię poszedłem do lekarza, z zmartwioną miną zlecił mi badania i powiedział, abym uważał na siebie. To był znak, zły znak, który przyśpieszył bicie serca i sprawił, że z Jej oczu znów płynęły łzy. Mimo to z ogromną nadzieją wierzyliśmy, że jest dobrze, że to tylko osłabienie, mały problem, ale nutka strachu dalej była. I właśnie tego dnia, 15 stycznia, poszedłem, aby dowiedzieć się, co jest, czy to może naprawdę osłabienie, w końcu w ostatnim czasie naprawdę dużo się działo. Czekałem jak na wyrok, zdenerwowany trzymałem mocno jej dłoń, która mówiła: " jestem i będę nieważne co się stanie". Nagle lekarz prosi mnie do gabinetu, a w mojej małej oczach widać ogromne przerażenie i błaganie, aby to nie było nic poważnego. Ze stoickim spokojem na twarzy i ogromną bitwą emocjonalną w środku mnie wchodzę, siadam i czekam ściskając palce z denerwowania. Mam nadzieję, że usłyszę: wszystko w porządku, że będzie dobrze, wyjdę stąd z usmiechem, a Ona rzuci mi się na szyję i zacznie płakać szczęściem . Jednak doktor z sztucznym uśmiechem zaczyna przeciągać wszystko, opowiada mi o jakiś głupstwach, których nie rozumiem i  , które do mnie nie docierają. Przelatują tylko przez głowę nie zostawiając żadnego śladu po sobie, jedynie wzbudzają we mnie ogromną dawkę złości. Wkurwiam się i zaczynam krzyczeć jaka jest odpowiedź, czemu nie mówi. Przeprosił i z poważną miną mówi, że jestem poważnie chory, że trzeba zacząć leczenie, że mogę umrzeć. Nie wiem co się ze mną dzieję, czuję łzy, tak łzy, które spływają mi po policzkach. Nie mogę umrzeć, nie mogę jej zostawić, przecież Ona, mój największy skarb nie może tak cierpieć. Jak ja Jej powiem, że odejdę, że mnie nie będzie, że nie będę ocierał Jej łez, nie będę przytulał w zimne wieczory, rozbawiał w złe dni, całował o każdej porze dnia i nocy i przytulał, bo to kocha prawie tak mocno jak mnie. Próbuję ogarnąć emocje, dopytuję lekarza co dalej, co będzie, na koniec załamanym głosem dziękuje mu i zbieram się aby wyjść. Nie wiedziałem jak Jej to powiedzieć, jak zniszczyć Nasz świat. Ale musiałem, wychodzę, a Ona od razu podbiega do mnie, widzi, że się nie uśmiecham, widzi, że jestem smutny, zaczyna płakać i pytać co jest, co się dzieje. Przytuliła się i już zaczęła błagać. Złapałem ją za rękę i zabrałem do naszego miejsca, cały czas milcząc szliśmy, a Ona ciągle płakała. Usiedliśmy na ławce i zacząłem jej opowiadać z spokojem czego się dowiedziałem, jednocześnie ocierając już Niagarę Jej łez. Przytulałem ją mocno, a Ona moczyła mi ramię. Wiedziałem, że to start do najgorszego etapu w moim życiu, patologia w domu była pikusiem przy tym, bo wtedy cierpiałem ja, nie Ona. Bałem się, że odejdę, że z Jej oczu zniknie ten blask, a z twarzy uśmiech. Wróciliśmy na blokowiska i całą noc rozmawialiśmy nie rozłączając się nawet na chwilę. Po etapie zwątpienia zaczęliśmy wierzyć, że się uda i tylko taką opcję uznawaliśmy. Zasnęliśmy zaciśnięci w uścisku, uścisku, który połączył nas na wieki. 
Te wspomnienia wbijają mi kolce w zimne serce krusząc lód i sprawiając ból jakbym leżał na rozżarzonym węglu przygniatany przez stado słoni. Muszę zacząć oddychać Jej ustami, wracam do Niej. Muszę żyć na martwo. Cześć.

piątek, 11 maja 2012

Mały Anioł.

Cześć Wam ponownie. Pomęczę znowu wasze psychiki i zmuszę sumienia do małej refleksji, może. Wciągam właśnie zapach mojej miłości i czuję się jak ćpun, który wciąga biały proszek, żeby przetrwać. Jestem ćpunem, kiedyś tym słabych prochów, dziś ogromnej siły, która łączy mnie z Nią. Zaciągam się znów by być choć trochę mniej martwym,  i choć to głupie i irracjonalne, ale słyszę ciche bicie swojego martwego serca. Ono biję  i swoim chłodem otacza Jej przytłoczony smutkiem mięsień sercowy, który współgra z moim. Razem porywają się w taniec wśród rytmów naszych niewyczuwalnych oddechów. Tak teraz czuję, że żyję, że nie jestem tylko wiatrem, który drażni policzki w samotne wieczory, który wychładza łzy lecące jak strumień z ślicznych oczu. Koniec o mnie. Zacznijmy wspominać. Ha, czuję, że właśnie te pieprzone kąciki ust miałbym od ucha do ucha, gdy znowu wracam do tamtego dnia. Był to zwykły szary dzień, kolejny z typu - PRZETRWAĆ. Od rana awantury w domu, wpierdol za damski chuj, wyjście na podwórko i włóczenie się po mieście. Zdobycie jakieś kasy, kupienie towaru, zajaranie, a potem to już leci. Lekko zjarani włóczyliśmy się po rewirze zwyczajnie, aby komuś dojebać, tak z nudów i niewykorzystanej siły. Byliśmy nakręceni jak szwajcarskie zegarki, więc z perspektywy czasu myślę, że dobrze, że nie spotkaliśmy kogoś kto by nam się nie spodobał, bo mogłoby się to naprawdę ostro skończyć. Wracając do tamtych wydarzeń, nagle podjechał ten palant, który miał się za lepszego od nas, bo ma hajs, super dziunie z fajnym tyłkiem no i właśnie kupioną nową brykę. Mogliśmy tylko  o takiej pomarzyć i pooglądać ją jak tacy frajerzy jak on zapieprzają nimi przez miasto. Napaleni na przejażdżkę wypasioną furą zakradliśmy się na ich posesje. Pieprzony "PAN" był tak pewny siebie, że zostawił kluczyki w wozie zostało tylko wsiąść i odpalić. Jednak nie wyjechaliśmy zbyt daleko, bo ochroniarz szybko zamknął wyjazd i wezwał policję. Przyjechały psy zaczęły się coś do nas pluć razem z naszym kochanym bogaczem, zwyczajnie mieliśmy wyjebane, więc cisneliśmy z nich ostrą bekę, nakręcając ich do większego wkurwienia. Nagle podbiegła jakaś dziewczyna, niezbyt mnie to zainteresowało, byłem pewien, że zaraz będzie się rzucać z rękami do mnie, że jak mogłem i piszczeć jak te wszystkie puste typiary. Jednak ona zaczęła uspokajać wszystkich wkoło, bronić nas do tego stopnia, że błagała o to, aby nic nam nie robili. Zaskoczyła mnie i od razu w myślach przeprosiłem ją za pochopny osąd jej osoby. Zacząłem się jej ukradkiem przyglądać i widziałem, że peszyła się, gdy nasze oczy się spotykały. Zaciekawiła mnie sobą i swoją urodą, była taka niewinna, wyglądała jak anioł, przez chwilę pomyślałem, że mogłaby być moim aniołem stróżem, ale szybko przepędziłem tę myśl. Przecież one, z tamtego świata, wszystkie są takie same. Wróciliśmy na nasze podwórko, chłopaki zaczęli opowiadać innym o akcji, otworzyliśmy browary i nakręcał się mały melanż, a ja nie mogłem przestać myśleć czemu tamta dziewczyna to zrobiła. Minęło parę dni, a ten mały anioł siedział mi w głowie i nie chciał wyjść, aż w końcu pojawił się przed moimi oczami. Myślałem, że już schizuję, najpierw w myślach, potem w snach, a nagle Ona stoi pośród naszej brudnej rzeczywistości. Odwróciłem się powtarzając, że pewnie za dużo spaliłem, kiedy nagle podbiegła do mnie i zaczęła rozmowę. Próbowałem ją zlewać na wszelkie możliwe sposoby, nie chciałem rozmawiać z tą sferą, której tak bardzo nienawidziłem. Jednak każda minuta rozmowy w nią wciągała mnie niczym wir i nie mogłem powstrzymać się przed poddaniem się Jej urokowi. Wpadłem, nie wiedząc kiedy zaprosiłem ją na spotkanie. Pierwszy raz mi zależało, aby jakoś wyglądać i poznać tą dziewczynę o ślicznym imieniu - Marysia. Spotkaliśmy się w parku, usiedliśmy na ławce i popłynęliśmy w rozmowie nie zważając na czas. Dryfowaliśmy jak zagubione statki na morzu słów i nagle wstało Słońce, które powiedziało nam, że właśnie minęła noc. Odprowadziłem ją do domu, sprawdzając czy bezpiecznie dotarła do domu i ciesząc ryj jak blachara do nowego auta na dzielni wracałem do domu. Byłem pewien, że nie poddam się tak łatwo i nie odpuszczę sobie, aby nie spotykać Jej więcej. Chciałem być dla niej kimś, chociaż przyjacielem, nie myślałem, że mogłaby być moja. Przecież Ona, piękna, z dobrego domu i jakiś dzieciak, który od zawsze jest zły i nie radzi sobie z życiem. Teraz ta piękna dziewczyna śpi koło mnie i chyba ma jakiś męczący koszmar, bo niespokojnie kręci się i wymawia z strachem jakieś słowa. Muszę uspokoić jej sny, żeby dalej mogła fruwać wśród naszych dni, które trzyma głęboko w sercu, a umysł każdej nocy podsyła Jej te obrazy. Wrócę później, kiedy znów będę wstanie żyć zabłąkaną martwą duszą. Cześć.



M

czwartek, 10 maja 2012

Początki ćpania miłości.


Cześć, tu znowu Marysia. Strasznie źle się czułam, więc postanowiłam położyć się nieco wcześniej. Moje postanowienie zostało zerwane, przez deszcz, który odbijał się niczym piłeczki o brązowy parapet. Cicho westchnęłam, udając się do łazienki, gdzie spędziłam mniej więcej godzinę. Zarzuciłam na siebie legginsy, oraz luźną, biało-czarną tunikę. Wrzucając do torby najpotrzebniejsze rzeczy, wkładając do uszu słuchawki, do których zapuściłam bit pezeta. Wyszłam z domu, głęboko zaciągając się powietrzem, które mieszało się z deszczem. Mimo pogody, ilość ludzi na ulicach była dość duża. Dzieci bawiące się w kałuży, lub przeskakujące je, rodzice, zaprowadzający swoje dzieci do domu, i wiele innych sytuacji do jakich śpieszyli się owi mieszkańcy. Po piętnastu minutach, stałam już pod salą, gdzie wszyscy inni już czekali. Szybko pobiegłam się przebrać, po czym zaczęliśmy treningi. Dałam z siebie wszystko, tańczyłam sercem, oraz wszystkimi uczuciami jakie towarzyszyły mi ostatnimi czasy-pustka. Właśnie wróciłam do domu, lecz nie jest lepiej, bo czuję strach, który mnie paraliżuję. Strach, który jest wywołany jego nieobecnością. Nie tą cielesną, do tej powoli się przyzwyczajam, lecz tą duchową. Mam nadzieję, że niedługo się zjawi i swoim chłodem czule mnie obejmie. Żeby zająć myśli i zagłuszyć skołatane serce postanowiłam wrócić do tego dnia, dnia, który zapoczątkował nową mnie. Mieszkam z wujkiem, tatą oraz ich rodzicami.  Moja mama nie żyje. Kiedy jej kierowca pod wpływem zmęczenia, stracił równowagę nad kierownicą, i spowodował poważny wypadek, wraz z nim zginęła na miejscu, a razem z nimi moje dzieciństwo także. Ojciec po śmierci mamy nigdy się już nie związał z nikim, i popadł w pracoholizm.Wszystko się zmieniło, ja się zmieniłam. Zamknęłam się w sobie pełna bólu i pytań na które nikt nie znał odpowiedzi. Zaczęłam myśleć o innych, którzy cierpią też z nie swojej winy. Postanowiłam pomagać każdemu, kto tego potrzebuje. Wyciągać z problemów ludzi, którzy nie zasługiwali na ten ból, jakim jest cierpienie. Jednocześnie pomagało to również mi. Otwierałam się przed obcymi ludźmi, a ich uśmiech po skończonej rozmowie dodawał mi sił i motywował do dalszego działania. Tak też było tamtego wieczoru kiedy poznałam Michała. Kiedy ostro zmęczona wróciłam po treningu do domu, przyuważyłam trzy radiowozy, do których pakowali jakiś typków. Widząc wujka, bez chwili zastanowienia podeszłam bliżej, pytając o co chodzi. Wtedy w pierwszy chwili, rzucił mi się w oczy pewien chłopak, który najbardziej pyskował policjantom. Onieśmielił mnie swoim wyglądem. Niebieski full cap podkreślający ciemny kolor oczu, biała koszulka, która uwydatniała jego wysportowaną sylwetkę i ten Jego arogancki uśmiech, który przyprawiał mnie o ciarki. Jednak, gdy zatapiałam się w Jego czekoladowych oczach dostrzegłam w nich małego chłopca, który chce tylko, aby mu pomóc, bo nie chce dłużej widzieć tego piekła. Od razu podbiegłam do wujka i wykorzystałam to, iż mój opiekun traktował mnie jak oczko w głowie. Pomimo ogromnej złości zgodził się, aby nie wnosić oskarżenia przeciwko temu cholernie tajemniczemu chłopakowi i jego kumplom. Od śmierci mamy  nie czułam tak ogromnej radości, pomoc innym była satysfakcjonująca, ale z Nim było inaczej. W końcu mój świat nabrał kolorów, poczułam ogromną więź z tym typem. Musiałam go poznać, musiałam spędzać z nim czas, był jedyną myślą w mojej głowie od tamtego wieczoru. Postanowiłam udać się na Jego blokowiska. Niezbyt lubiłam tamtędy przechodzić, a tym bardziej sama. Bałam się, że jakiś pijany typ zrobi mi krzywdę, a ja będę bezradna. Jednak pragnienie choć jednej rozmowy z Nim było silniejsze.  Początkowo strasznie mnie zlewał, jednak po dłuższej rozmowie, było inaczej. Poczułam, że On, tak właśnie On, chce tak bardzo jak ja się poznać. Spotkaliśmy się jeszcze tego samego wieczoru, w parku niedaleko mojego domu. Przegadaliśmy całą noc, i nawet nie zauważyliśmy kiedy wstało Słońce. Poznawałam Jego cudowne wnętrze i zawsze zostawiał na koniec tą chęć, aby dalej wgłębiać się w Jego osobowość.
Czuję Go, przyszedł, pewnie wyczuł moje łzy, które moczą w szybkim tempie zaciśniętą z bólu poduszkę. Potrzebuję tej znikomej dawki ciepła, dzięki której jeszcze żyję, a którą mi daje mimo, że jest tam daleko. Gdzieś skąd już nigdy nie wróci. Dobrze, kończę, moje serce potrzebuję lekarstwa. Cześć.



S&M

środa, 9 maja 2012

Opowiem wam jej historię.

Cześć, tu Marysia. Chciałabym przedstawić wam mój własny światopogląd, oraz barwy w postaci wydarzeń, jakie malują mój świat. Siedemnastolatka, mająca metr sześćdziesiąt, jej oczy były odblaskiem bezchmurnego nieba, a włosy delikatnie opadały na ramiona, nadając blask swojego koloru. Pasją, której bezwarunkowo się oddawałam, jest taniec. Parkiet i mnóstwo luster to oaza mojego prawdziwego charakteru. Zaczynając tańczyć moje emocje opadają. Tworzę swój własny świat. Świat tańca. Moi rodzice pochodzą z dwóch, naprawdę ułożonych rodzin. Oboje byli świadkami niejednej patologii, jaka panowała w tym mieście. Jak również w zakresie ich majątku, co któryś dzieciak żebrał na coś. Mieli jednak twarde serca, gdyż nawet odrobinę miłości nie potrafili skierować w stronę tych biednych osób. Czym one były winne swojemu losowi? Jakim człowiekiem trzeba być, aby odrzucić takich ludzi? Od przedszkolnych lat chciałam być inna, chciałam dawać tym wszystkim potrzebującym jak najwięcej pomocy i być dla nich oparciem, jakiego nie otrzymali od najbliższych. Z czasem udawało mi się to bez zarzutu, do czasu, w którym poznałam Jego. Ciemnookiego chłopaka, z full capem na głowie i spodniach z krokiem po kolana. Na pierwszy rzut oka - był taki sam jak wszyscy, ale kiedy dogłębnie pozwoliłam sobie przejrzeć Jego duszę, ujrzałam w nim małego chłopca, którego ten brudny świat przerósł, nie mogąc sobie w żaden sposób poradzić. Sięgnął po narkotyki, gdyż nie miał innego wsparcia, o jakie wręcz krzyczał błagalnym wzrokiem. To właśnie tamten dzień zapoczątkował całkowitej odmianie mojego życia. Ta miłość trwała wiecznie, a ja byłam mu wierna do końca. Nie myliliśmy się przyrzekając, że będziemy trwać przy sobie, aż po grobowe deski - bo tak właśnie było, kiedy ostatnia została przybita, moje serce mocniej zabiło. To jego głos, mówiący: "Ja Ciebie też".

Shoocky.

Przed odrodzeniem.

Cześć, to znowu ja Wasz martwy kwiat - Michał. Leże właśnie z moją księżniczką na łóżku, która zasypia wtulona we mnie, choć wiem, że czuję jedynie chłód mojej nicości. Jest bezpieczna, więc mogę spokojnie wciągnąć Was w swój świat. Zacznijmy dokładnie od początku, od tych momentów, których nie chcę pamiętać a są częścią tego starego życia. Jestem chłopakiem z typowych polskich blokowisk. Gdzie samo powietrze jest zatrute i złe. Podrapane bloki, pełno brudu, jakiś wrzutów na ścianach, zawalający budynek, leżący żul na schodach, krzyki, płacz - codzienność. W każdym mieszkaniu była patologia, u mnie także. Ojciec alkoholik na zasiłku, matka zaharowywała się w pobliskim sklepie i trójka dzieciaków. Stary jak zwykle przepijał wszelkie możliwe pieniądze, a także wynosił rzeczy z domu, sprzedawał je, a potem za te pieniądze kupował sobie alkohol. Nigdy nie widziałem go na 100% trzeźwego, zwyczajnie krew nie nadążała wydalać alkoholu, zbyt duże dawki ciągle były do niej dostarczane. Oprócz tego, że przepijał wszystkie pieniądze, które dostał lub mama zarobiła lubił terroryzować całą rodzinę. Wracał późno w nocy do domu z krzykiem rozpierdalając wszystko wkoło, bijąc matkę, nas tylko dlatego, że miał taki kaprys. Zniszczył nam dzieciństwo i zdrowie. Do dziś na moim zimnym ciele mam blizny po tym jak gasił papierosy na moim ciele, po uderzeniach kablem czy innym narzędziem. Mam też ślad na szyi, gdy dusił mnie pewnego wieczoru, bo zwyczajnie chciał się pieprzyć z matką, a ja byłem chory. Mam też największą bliznę, tu w sercu, bo zawsze będę dzieckiem, które przeżyło piekło i nigdy o nim nie zapomni. A matka? matka była cudowną osobą. Piękną i inteligentną kobietą, która się zwyczajnie w świecie zakochała w zwykłym skurwysynie, który ją maltretował i gwałcił.Mimo to była najlepszą matką na świecie. Nieważne, że nie mieliśmy markowych ubrań, nieważne, że nie spaliśmy w pięknym domu, ważne, ze dawała nam tą ogromną miłość, bezwarunkową, które każde dziecko powinno doświadczyć chociaż od jednego z rodziców. Ona dawała nam podwójną dawkę i za to jestem jej wdzięczny. I nieważne jakie popełniła błędy kocham ją, kochałem. Jak się domyślacie całymi dniami z rodzeństwem przesiadywaliśmy przed blokiem albo włócząc się na mieście. Spędzaliśmy całe dnie grafitując, grając w piłkę, pijąc browary, paląc jointy, ćpając. Kolorowaliśmy sobie ten szary świat wszystkim od alkoholu do narkotyków. Wtedy było lepiej, dało się przetrwać kolejny dzień, nie czuło się głodu i bólu od kolejnych ran zadanych przez ojca. Robiliśmy wszystko, żeby je zdobyć od niewolniczej pracy ( w końcu byliśmy tylko przegranymi na starcie dzieciakami, którzy nic nie osiągną, są gorsi, więc trzeba ich wykorzystywać ) do kradzieży i napadów na jakiś przechodniów. To był mój świat, boruty, alko mieszane z dragami, jakiś uliczny rap w tle i patologia przesiąknięta tą częścią miasta. Byłem zwykłym gnojem, który staczał się bardziej każdego dnia, gnojem, który był skreślony i skazany na jedno. Aż do Jej poznania. Pewnej zimy, gdy zajarani nowym autem pewnego bogatego typa, u którego zarabialiśmy czasem na dragi, postanowiliśmy "pożyczyć" jego brykę i zrobić wyścigi. Oczywiście skończyło się to policją, wielką aferą i o mało nie trafiliśmy do poprawczaka, ale w całym tym szumie poznałem ją, siostrzenicę tego typa, któremu zajebaliśmy wóz. To dzięki niej facet wycofał pozew o kradzież. Marysia od zawsze miała dobre serce i pomagała takim dzieciakom jak my. Mimo tego, że była piękna to na początku nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. W końcu wszystkich z tamtego świata traktowaliśmy tak samo - głupia, bogata, zlitowała się, niech spierdala. Mimo to miała taki urok, że nie umiałem się oprzeć i gdy prosiła o spotkanie spotykałem się z nią. Ale jak się to rozwinęło, to potem, bo Maluszek się budzi i mówi, że też chcę opisać naszą historie, ze swojego punktu widzenia. Także czekajcie na jej opowieść, tymczasem czas na na dawkę miłości, która pozwala mi żyć po życiu. Cześć.


                                                                                                                                          M

wtorek, 8 maja 2012

Wstęp.

Cześć, mam na imię Michał i chciałem opowiedzieć Wam pewną historię. Mianowicie 2011 roku w zimowy wieczór poznałem cudowną, śliczną dziewczynę o imieniu - Marysia. Była jedną z tych, które trudno było zdobyć. Dziś z perspektywy czasu nigdy nie pomyślałbym, że może nas coś połączyć, a jednak. Po paru miesiącach całodobowych rozmów, gdzie roztwieraliśmy dla siebie serca jak dziwka nogi, zakochaliśmy się w sobie. Wiem, banalne. Miłość, miłość, miłość. Ale ja wiedziałem, że to nie jest coś tak zwykłego, coś co spotyka każdego, czyli szczeniackie zauroczenia. To był ogromny płomień. Zaczęliśmy być ze sobą dokładnie 03.08.2011 roku. To moja jedna z niewielu dat mocno wyryta w moim sercu. Było nam przecudownie, zły chłopak, z złego domu, z złych blokowisk, chamski arogancki z niewinną śliczną dziewczyną, która miała wszystko. Przeciwieństwa, które miały ze sobą tyle wspólnego. Nic nie mogło nas rozdzielić, nieważne czy to był jej ojciec, który chciał bogatego zięcia, nieważne czy to były moje problemy z prawem, narkotykami czy inne głupstwa, którymi ten brudny świat chciał nas rozdzielić. Byliśmy jednym ciałem i jedną duszą. Ale znasz ten świat, ten świat nie ma sentymentu, on niszczy to co jest dobre nad wyraz. Nasza miłość była zbyt wyjątkowa, zbyt wspaniała, aby mogła funkcjonować wśród zła otaczającego i kipiącego z tej Ziemi. Los jako zimny skurwysyn postanowił rozdzielić nas na zawsze. Nie przewidział jednak, że coś jest od niego silniejsze, coś co nie umrze, coś co pozwala mi żyć. Cześć, jestem Michał, nie żyję, lecz moje serce biję pompowane naszą miłością. Cześć, to ja zabijam wszelkie stereotypy, że kocha się po grób. Cześć, nie żyję, ale wciąż ją kocham aż za grób. Moje martwe ciało dalej czuwa nad jej kruchą postacią, a moje dłonie dalej splatają się z jej małymi dłońmi. Dalej żyjemy tą miłością, lecz w dwóch różnych światach. Nie pozwolę pokonać nas, naszej miłości poprzez moją śmierć. Obiecałem, przysięgałem, że nigdy jej nie zostawię. I jestem przy niej, wiernie trwam, a ona przy mnie. Co dzień piszę do niej listy, które opisują wszystko co czuję do niej, piszę stąd choć to nierealne. Piszę pijąc lampkę wina ze śmiercią za Jej zdrowie, którego mi zabrało. Moja mała idzie spać, czas aby utulić ją do snu. Nawiedzę Was, gdy tylko znów będzie bezpieczna.







  M.