niedziela, 3 czerwca 2012
puls bólu przyspieszył.
Cześć Wam żywe ciała, a martwe dusze. Wiem, że większość z Was umarła tak teoretycznie milion razy, że Wasze dusze to już tylko widok ruin zniszczonych po wojnach i małych bitwach, choćby ze samym sobą. Moja dusza wygląda jakby przeżyła wszystkie wojny światowe i klęski żywiołowe. I choć jestem martwy to właśnie w tej duszy istnieje życie, istnieje wiatr miłości, który pomału na nowo wszystko ożywia. Może to absurdalne, lecz pomału zaciągam się tym waszym ludzkim zatrutym brudem świata powietrzem, które przenika mnie i na setne sekundy sprawia, że jestem człowiekiem. Tak, setne sekundy, ale są też minuty i godziny, kiedy czuję się nim, spędzając czas przy Niej - moim sercu, które pozwala istnieć, bo ten głupi mięsień, który pompuję krew nie jest wyznacznikiem życia, to nie on pozwala ludziom żyć, on jest zwykły jak inne organy ludzkie, kolejny, ale serce, które kocha, to ono jest sensem i powodem naszego istnienia, to ono pozwala nam żyć. Mam je, zawsze je będę miał, bo kocham tak jak nikt nigdy nikogo tą wielkooką piękność, która małymi krokami zmieniła mój świat w idealny, bez wad. Wróćmy teraz do wydarzeń sprzed paru miesięcy, kiedy jeszcze wszystkie sprzęty szpitalne wskazywały, że jestem żywym chłopakiem, jednak chorym, bardzo poważnie. Po tej wiadomości , która zburzyła naszą układankę w kawałki postanowiliśmy być przy sobie w każdej sekundzie, walczyć do końca i ciągle przypominać sobie o tym co czujemy. Minął pierwszy tydzień, a wraz z Marysią zaczęliśmy spełniać nasze marzenia, od tych szalonych typu wskok do pierwszego lepszego pociągu i podróż w nieznane, do tych ambicjonalnych np. : przygotowania i wygrana konkursu wiedzowego, czy tanecznego. Z każdym dniem traciłem siłę, ale pompowała mnie wiara i uśmiech, który swoim blaskiem zabijał wszelki strach przed jutrem. Ale nadszedł ten dzień, 3 nad ranem, karetka na sygnale zabiera mnie w ciężkim stanie, zaczęło się, prawdziwa walka o życie dopiero ruszyła z miejsca. Umierałem z bólu, wszystko bolało niemiłosiernie, lecz czułem jedynie ból łez, które wylewała u mojego boku i brak tej iskry w oczach. Cierpiała tak cholernie cierpiała, a tak bardzo tego nie chciałem. Trzymając za rękę przysięgałem na wszystko, na mamę, miłość do Niej itd. , że Jej nie opuszczę, że zrealizujemy plany dom, dzieci, dobra praca, wspólne życie, razem za rękę aż zamkną nas w jednym grobie. Udało się, przetrwałem, a nagrodą za ogromną walkę były jej łzy szczęścia, ten płonący żar w oczach i uśmiech, który nie zniknął nawet na chwilę. Mimo to dobrze wiedzieliśmy, że teraz może być tak często, i może skończyć się to inaczej. Od tamtej pory każdy dzień przepełniał strach pomieszany z bólem i błaganiami, dwóch zjednoczonych serc. Z każdym dniem Ona patrzyła coraz bardziej błagalnym wzrokiem na mnie, a ja z każdym dniem stawałem się kameleonem upodabniając się do białych ścian. Ciepło jej dłoni, którą ściskała moją czułem do końca nawet kiedy odchodziłem czułem ten ogromny żar miłości, kurwa pożar. Bo pomimo bitew małych i większych moich, naszych, i lekarzy z śmiercią przegraliśmy ten mecz 1:0, najważniejszy mecz o życie. Słyszałem tylko dźwięk spadającego kryształu nasączonego takim bólem, że cały świat nie ma tyle go w sobie. Czułem, że już mnie nie ma, taka nicość, jedna wielka nicość, zero bólu, zero problemów, jak dryfowanie statkiem po spokojnym morzu. A nagle chłód ogromny chłód, gorszy niż na najzimniejszych częściach świata. Nie wiedziałem co się dzieję, straciłem kontrolę, zgubiłem się. Otaczała mnie jedynie czarna kawa wkoło i brak żywej duszy. Jedynie zagłuszone łkania i błagania, które z chwilą słabły. Nagle zobaczyłem obraz, najgorszy obraz, którego malarzem była ta zimna kobieta z kosą. Zobaczyłem Ich, na kolanach, ze spuszczonymi głowami, zalanymi łzami, zaciskających pięści, zęby, krzyczeli, błagali, pytali - CIERPIELI. Widać to było po każdym skrawku ich ciała. Nawet on - skurwiel, który katował mnie przez całe życie uronił łzę, jedną jedyną, ale która wyrażała wszystko. A Ona, przytulała się do tej części mnie po Waszej stronie, ściskała, prosiła żebym wrócił, całowała, Jej łzy leciały już niczym Niagara, a ja jak zwykły wiatr zdmuchiwałem je z policzków, próbując zrobić coś żeby mnie zauważyła, żeby wiedziała, że jestem, krzyczałem, próbowałem dotknąć, bez żadnych reakcji. Straciłem wszystko, dosłownie. To nie tak miało być, nie tak miało się to skończyć. Nie wiem czy umiem być w tym miejscu dłużej, nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze poczuję jak to być człowiekiem, banalne, ale nierealne. Chcę tylko Jej, Jej jedynej, ale chcę, aby była tam u Was, nie Tu, w świecie picia za błędy tam na dole, w świecie gdzie czuję się puls świata, który jest coraz słabszy. Teraz czas na to, aby postawić wszystko na jedną kartę - poker ze śmiercią, stawka? ludzkie życie, może zyskam życie, może uratuję je komuś. Trzymajcie się ciepło, jeśli poczujecie chłodny powiew wiatru na Waszym ciele późnym wieczorem to mogę być ja lub ktoś kto jest tu z nami, ale kocha Was jeszcze mocniej niż kiedy był tam. Cześć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
chylę czółko. cudowne jest.
OdpowiedzUsuńZajebiste ;)
OdpowiedzUsuńMichał czasem piszesz lepiej czasem gorzej, ale zawsze nigdy gorzej niż genialnie, najwyżej przegenialnie. Ten wpis ma części genialne i przegenialne i proszę Cię pisz więcej, bo mam ciarki jak czytam to co piszesz. Masz cholerny dar ciekawie opisywania świata, tego co czujesz itp. Jestem pewna, że jeśli pójdziesz w tym kierunku to dużo osiągniesz.
OdpowiedzUsuńGenialne. Pięknie opisujesz świat, obierasz uczucia w słowa. To wszystko wywołuje płacz. Czytając to, wyobrażam sobie ten ból, to cierpienie. Coś cudownego.
OdpowiedzUsuńHela.
mój puls też przyśpieszył, ale dlatego, że tak idealnie napisane.
OdpowiedzUsuńM
cudowne. chylę czoło w Twoją stronę, Mistrzu.
OdpowiedzUsuńNathy.