sobota, 23 marca 2013

the end.

Każde z nas miało swoją własną historię. Każde ukrywało w zakamarkach myśli najgłębsze tajemnice życia, największe koszmary minionych lat, najcudowniejsze epizody minionych chwil szczęścia, najważniejsze uczucia, najgorsze kłamstwa. Każde z Nas pomimo wszystko było do siebie podobne, w niewielkim, niewyobrażalnym dla normalnego społeczeństwa stopniu, wzajemnie oddziaływaliśmy na Nasze umysły, byliśmy częściami składowymi tej drugiej osoby, jednymi z największych i najgłębszych części, byliśmy Swym niezastąpionym byciem serca, rytmem mijających dni, BYLIŚMY.
Los chciał, by nasze drogi rozdzieliły się, mamy jednak jedną wspólną, to droga, którą do końca istnień będą kroczyły Nasze wspomnienia, smutki, chwile szczęścia, nieporozumień, kłótni.
Będę nadal patrzeć na Twoje zdjęcia, zachwycać się wyśmienitym uśmiechem, błyszczącymi z zachwytu oczyma, patrzącymi z nich wciąż żywym płomieniem niegasnącego pragnienia bycia, przeżywania, istnienia.
Rozpoczyna się, niewielkimi krokami, mozolna wędrówka przemian ku innemu życiu. Ku życiu w którym patrzenie na fotografie nie będzie sprawiać bólu, a tylko szczęście minionych chwil, dając tym samym radość w mozolnej wędrówce przez szare bagno rzeczywistości w której pozostałam sama, bez Ciebie, Twojego uśmiechu, wzroku. Znów widzę Twoją twarz, już tylko na zdjęciach, z kłuciem w sercu odczuwam fakt, że nie pamiętam barwy Twego głosu w chwilach szczęścia.
Odwiedzam Twój grób, nie czuję jednak, abyś jak zawsze czekał na mnie. Brak upojnego lekkiego powiewu wiatru, który niegdyś towarzyszył każdej mojej wizycie.
Wiem, że nadal czuwasz nade mną, nad tym, abym była spokojna, aby w drodze do domu, nie wydarzyło się nic złego.
To ostatni już mój zapisek.
Pamiętaj, że kocham Cię, jakąkolwiek uczucie to miałoby odmianę, kochać będę Cię już do końca, na zawsze, w moich snach, myślach i dniach, wszędzie tam, gdzie będę, będziesz ze mną.
Pewien element mojego serca już zawsze będzie Twój.

niedziela, 27 stycznia 2013

The end, chłopaku


Witajcie po długiej przerwie. 
Dawno nie pisałem do Was listów, gdyż rozszarpała mnie na cząsteczki cząsteczek tęsknota za Nią, przez co nie byłem w stanie martwo istnieć, a jedynie dryfować wśród bólu i być masochistą z wyboru, czuwając przy porcelanowym Aniołku, który kruszy się każdego dnia coraz bardziej. Ja mogę tylko patrzeć, krzyczeć wniebogłosy, błagać o litość, szarpać się, panikować, ale nikt mnie nie wysłucha, nikt nie pomoże, cuda się nie zdarzają, choć przecież cudem jest nasza miłość. Jestem jedynie jej martwym oddechem, bo żyję w Jej sercu, ale to serce jest prawie tak samo martwe jak moje, a jej wnętrze prawie tak zimne jak Ja. Czuję, że niedługo spotkamy się na rozstaju dróg, gdzie tylko Bóg wskaże Ci drogę, czy to będzie droga zawracająca na Ziemie, czy pozostania przy mnie. 

Witam po raz kolejny w tym samym poście. 
Pisałem to dość dawno i tyle się zmieniło. Krążę wśród ulic z niespełnionych i niedospanych snów, krążę w labiryncie miłości wymieszanej ze śmiercią. Krążę i gubię się. Niebo jest gwieździste, gwiazdy machają do mnie i powtarzają, że czas wracać tam wysoko, daleko do nich. Odchodzę już na zawsze z bloków wśród zniszczonych fabryk. Wznoszę się ponad horyzont wzroku każdego kto zostaję tu, na Ziemi. Twoje uczucie odeszło, a wraz z Nim odeszła ostatnia żywa część we mnie. Z ust próbuje wyjść mi tyle słów, tyle przekleństw i cichy płacz, ale hamuję go gdzieś wśród żeber i na siłę każe pozostać. Hej, idioto, przecież sam chciałeś by była szczęśliwa. Przecież widzisz jej uśmiech, słyszysz jej śmiech, obejmuję kogoś, ale twarz, twarz tej osoby nie jest twoja, a kogoś innego, kogoś całkiem innego od Ciebie i przede wszystkim żywego. Tony zużytych uczuć, złości i pragnień krążą gdzieś w mojej krwi i przepływają do mózgu, który, cholera, jak na złość pracuję sprawnie i tnie mnie poprzez przekazywane obrazy. Obrazy piękniejsze niż te warte miliony złotych licytowane na całym świecie i składujące w zbiorach sztuk pięknych u bogatych typów, obrazy, gdzie ja jako noc tuliłem Cię do snu, dziś tuli Cię on, ja jako deszcz gładziłem Twoją twarz, dziś gładzi Cię on, ja jako wiatr całowałem Cię, dziś całuję Cię on. Skończyłbym wszelakie studia i nadal nie mógł tego pojąć, czemu to tak boli? Przecież chciałem tego, ale nie zdawałem sobie sprawy z bólu jaki wypełni mnie w ów sytuacji, z tych żyletek, które wżynają się wciąż i wciąż. Gardło zapchało się żalem, chyba zacznę łkać jak małe dziecko. Czy można umrzeć po raz kolejny? Czy można przestać istnieć będąc martwym zlepiskiem straconych nadziei? Skończyła się książka, zamknęłaś ją i odłożyłaś na zakurzoną półkę, skończyła się nasza historia, kończę się i ja. Więc biorę ostatni haust smogu i wołam gdzieś w głąb miejskiej pustyni uczuć: żegnaj, lecę jak ptak ku białym obłokom. Żegnam się i z Wami, odchodzę do miejsca, gdzie piję się za lepsze życie na dole, do miejsca, gdzie każdy z nas przegrał w grę zwaną życiem. Zostawię po sobie tylko parę wytartych słów do Niej i bladość twarzy. Więcej tęczy w Waszym życiu, dzieci zimnej gleby. Więcej szampana i więcej zabawy. Zostawcie w cieniu zmartwienia i żyjcie głupimi i naiwnymi marzeniami. Lecę. Dziecko niebieskiej próżni.


wtorek, 30 października 2012

wróć.

Cześć Kochanie, chyba mamy mały problem, Ty znów powracasz do jarania, a ja znów płaczę po nocach, bo nie chcesz słuchać głośnego szeptu moich błagań.
Kiedy Ty zrozumiesz, że szkoła jest ważna, że to nie jest jakaś tam głupia instytucja, że nie skończysz jej za samo bycie tam. Bycie? Bycie zjaranym na lekcji nie jest byciem, jest oszustwem, kłamstwem, jest potwornością, kiedy nie słuchasz kogoś tylko dlatego, że wolisz zapalić coś, co jak twierdzisz 'daje Ci taką lekkość, cudowność, czas tak wolno płynie, wszystko jest śmieszne, i idealne'
Patrze w Twoje piękne, brązowe, ale rozszerzone źrenice, w których jak w tafli lustra odbija się moja twarz.
I krzyczę
I błagam
I wyrywam się z Twojego uścisku
A moje małe niezbyt silne pięści uderzają w Twoją klatkę piersiową z nerwów, Ciebie jednak nic nie boli, Tobie jest dobrze, wesoło, cudownie.
Skarbie!
Ja krzyczę,
ja wołam,
ja proszę Cię głośno krzycząc w Twoje uszy, abyś skończył z tym, co zaczęło się przez głupi przypadek kilka lat temu, kiedy któryś z 'życzliwych' zechciał poczęstować Cię TYM, co teraz obradza zgniłymi owocami.
Ja widzę, że to takie nasze 'POMIESZANIE Z POPLĄTANIEM' Ty się zgubiłeś, a ja w jakiś głupi sposób próbuję odnaleźć jeszcze odrobinę siebie w Tobie, aby wyciągnąć Cię z tego bagna.
Znów budzę się, i wyciągam z pod poduszki telefon, znów widnieje wiadomość 'przepraszam za wczoraj' i znów moje oczy szklą się.
i znów z samego rana pijąc kakao ktoś puka do mych drzwi,
i znów to Twoja twarz tam jest
i znów to Twoje ciało tam stoi,
i znów jesteś cały mój, a nie jakiegoś chłamu,
gówna do jarania które martwię się, że kiedyś zniszczy Nas.
Budzik, słyszę GO, dzwoni.
Przecież stoję tu, z Tobą, w progu mojego domu, trzymasz kwiaty, a on nadal dzwoni.
Nie chcę zostawić Cię, jesteś tu ze mną, i chcę, abyś był.
Budzik dzwoni uporczywie.
Kurwa mać! otwieram oczy w moim łóżku, spoglądam na ścianę, a tam NASZE wielkie zdjęcie, pod któym napisane jest ' nigdy nie zapomnę Cię AŻ ZA GRÓB na zawsze razem '
Moje oczy szklą się, i to już nie w śnie, w którym właśnie mnie odwiedziłeś.
Jest mi źle. Tęsknię za Tobą, chcę, żebyś był.Chcę Ciebie nawet tamtego, tego jarającego, krzywdzącego mnie, chcę bylebyś był, bylebym mogła spojrzeć w Twoje oczy, przepełnione miłością na Twojej twarzy, a nie na nagrobkowym zdjęciu, czy fotografii nad łóżkiem.

piątek, 20 lipca 2012

wstań, i nadal żyj.

Widziałam już umarłego człowieka, który wstaje i jest żywym nadal.
Podnosi powieki, i chłód jego ciała znika, bo gorące, rozgrzane z miłości, niemożliwie rozpalone serce bije dla innych.
Niemożliwością stał się fakt odejścia
osoby, która wypełniła całym sobą Twoje wnętrze.
Osoby, która z niewiarygodnym impetem wdarła się do Twojego mózgu, serca, żołądka, nawet jelit, rozdzierając wszystkie te organy, pragnieniem bycia w każdym zakątku Ciebie.
A Ty nadal jesteś ze mną, bo kiedy wieczorem przymknę oczy, czuję Twoją obecność przy mnie, czuję Twój dotyk, i chyba co wieczór całujesz mnie, aby mój sen, był najspokojniejszym na świecie, bo każdego poranka czuję na sobie świeży pocałunek, oraz obecność martwej niestety materii Twojego ciała.
Czuję zapach Twoich perfum, ich woń roznosi się po całym pokoju przywołując masę wspomnień,
dobrych momentów,
przepięknych chwil,
najwspanialszych zdarzeń,
wygłupów,
scen niepohamowanej miłości,
nieziemskiego, gorącego uczucia.
Siadam znów na skraju łóżka i czuje, że łóżko jest zbyt duże, za duże dla mojego drobnego ciała, które czuje tylko powiew Twojej duszy przy sobie.
Duszy której nie okryjesz wzrokiem, nie przytulisz. Duszy którą spotkasz tylko w snach.
I to nie tylko w tych najpiękniejszych.
Dni wypełnione łzami, dni, kiedy doprowadzałeś do samoczynnej śmierci mojego wnętrza.
Również dni szczęścia, wypełnione miłością, bo przecież, to te górowały w naszych relacjach.
Każdy dzień, od dnia naszego spotkania przewija się w mojej pamięci, jak klatki w starym aparacie.
Twój wzrok co noc wita mnie, gdy moje powieki opadają.
Najpiękniejsze tęczówki na świecie, stają się być jeszcze piękniejsze, kiedy widzi się je tylko raz na jakiś czas, tylko w chwilach tęsknoty, gdy Twoje delikatne oczy ronią łzy, bo świat nie dał Ci możliwości bycia blisko tych piorunujących źrenic.
Ściskam znów, nogawki spodni mojej piżamy, ukochanych, najpiękniejszych, najlepszego prezentu jaki kiedykolwiek dostałam, płaczę, a moje łzy tworzą moją twarz  mokrą, czuję, jak więdnie ona, bezlitośnie, jakby czas leciał z zawrotną prędkością, jakbym zbliżała się do starczego wieku, jakbym niedługo miała dołączyć do Ciebie, 
i modle się
i proszę Boga, 
aby zaprowadził mnie w to samo miejsce w którym umieścił Twoją duszę.
Czuję na sobie ślad Twojego dotyku, w każdym miejscy na którym spoczęły Twoje ręce, i palą mnie blizny jak po ukłuciach igły.


wtorek, 19 czerwca 2012

i wołam Cię bez chwili na oddech, i pragnę byś był.

W chwili śmierci prosił, aby został na zawsze w moim sercu. Prosił, aby pamięć o Nim trwała nadal we mnie, tak samo jak w Nim trwało wszystko, kiedy moje ciało spoczywało u Jego, wtedy jeszcze żywego boku.
I jest we mnie wciąż.
Człowiek, który otworzył na mnie swoje szorstkie serce
Człowiek, który tym szorstkim organem nie zniszczył mojego aksamitnego i delikatnego wnętrza, bo im częściej był przy mnie, tym moja delikatność częściej przechodziła na Niego, łagodząc Jego chamstwo, przynajmniej w stosunku do mnie.
Uczyliśmy się, wzajemnego szacunku, zrozumienia dla siebie, bo przecież, nasze światy, całkiem inne zazębiły się tak blisko, że nie można było poradzić na to nic, jak tylko zaakceptować ten piękny dar, otrzymany od losu, dar, dający coś czego nie spodziewał się nikt, bo takiej ilości piękna w tym, co było między nami  nie da się inaczej określić.
Budzę się co rano, a nad moim łóżkiem widnieje wielka fotografia. Ja i Ty.
I szczęście na naszych twarzach, szczęście Tobą, mną.
Posiadamy się wzajemnie, po kres życia, wtedy jeszcze nie mogliśmy nawet myśleć o tym, że znikniesz Ty, a moje ciało osamotnione na wielkim świecie, pomiędzy strasznymi ludźmi zostanie samo, a moje serce zwolni rytm swojego bicia , bo nie będzie mogło czuć już, Twojego szybszego oddechu.
Każdy nasz spędzony dzień, kolejno każdy do dnia, kiedy Twoje ciało odeszło, przypomina mi się w nocy, w sennych przypowieściach tworzonych przez moją chorą zbuntowaną psychikę.
Przeżywam piekło, i boję się, że nie wydostanę się z niego. Bo pochłania mnie coraz bardziej, uczucie samotności, ból, ból po stracie ciepła Twego ciała przy mnie.
I Cierpię
I pragnę byś był
I wołam, bez chwili na oddech
I ciągle Cię chcę, jak pierwszego dnia, gdy zobaczyłam Twoje, dla mnie nie zrozumiałe jeszcze wtedy oblicze, brutalnego skurwysyna, który po czasie zmienił się, w idealnego człowieka do tworzenia wspólnej przyszłości, człowieka, który był moją podstawą do pisania dalszych planów na życie.
I szaleję z tęsknoty, kiedy co noc, w momencie zaciśnięcia się moich powiek, czuję dotyk Jego ust na moim ciele, i boję się zasnąć, bo czekam aż odezwie się, i powie mi, że już zawsze będzie ze mną, że to tylko chwilowe nieporozumienie, że wraca.
I wciąż czuję smak jego ust, na moich zamkniętych wargach, i dotyk tych samych ust, na moim ciele, i czuję jak palą mnie miejsca w których co noc całuje mnie, i czuję jeszcze że boli mnie serce, że moje wnętrze płonie, że życie kończy się, bo Jego dotyk wypala na moim ciele delikatne znamiona, bo ciało drży i błaga, by przestał palić je jak płomień zapałki przypala stare kartki zużytego pamiętnika, którego wszystkie zapisane strony powinny pójść w niepamięć.

Widzę Cię, bo widzę człowieka, który UMARŁ, który zaraz wstaje, i jest ŻYWY.
Bo żyje w innych, żyje we MNIE i właśnie tu przeżyje na wieki, i jeszcze w tej jednej z wielu głupich, śmiesznych, zrobionych na szybko fotografii, w których buzuje od nas szczęście, bo mamy SIEBIE, mamy siebie wzajemnie.




jest wiele ramion które przytula Cię do swojego ciała, 
lecz tylko jedne dają Ci schronienie , 
jest wiele oczu , w których widzisz głębie , 
jednak są tylko jedne , które mówią do Ciebie wyraźniej niż słowa , 
jest wiele głosów , które Cię otaczają , 
ale tylko na dźwięk jednego przez Twoje ciało przechodzą ciarki. 
jest na świecie wielu ludzi , lecz jedna nieziemsko wyjątkowa

poniedziałek, 4 czerwca 2012

nie wyślizguj się, przez palce.

Znów widziałam w Jego oczach ten brak żaru. Znów były tylko takimi nieobecnymi źrenicami, które gdzieś ze środka krzyczą do mnie, błagalnym tonem proszą, aby wyciągnąć do nich pomocną dłoń, i całe ciało, wraz z nimi zabrać ze sobą, trzymać blisko tak, aby nigdy nie mogło odejść. Tak, aby nigdy nie brakowało Jemu, tym oczom, temu sercu siły walki o byt.
Trzymałam Jego dłoń. Taką słabą, jednak niemiłosiernie mocno zaciśniętą na moich palcach.
Opadający z sił, na wpół żywy, jednak namacalny dowód prawdziwej miłości do osoby takiej jak ja gasł. Na moich oczach ulatywały z Niego wszystkie siły, a jedyne co mogłam zrobić, to być przy Nim. Nie pokazywać, że moje serce rozdziera się, na miliony niesamowicie niewielkich kawałków, haczących o moje wnętrze, rozdzierających wątrobę, jelita, i wszystkie inne wnętrzności.
Nie mogę Ci teraz pokazać, że umieram razem z Tobą, bo przecież,
kazałeś mi żyć,
więc żyję,
i ciągnę Ciebie ze sobą, abyś i Ty żył.
I widzę jak zamykasz oczy i moje serce łamie się, bo nie mam pewności czy spojrzysz na mnie jeszcze choć raz  tak samo jak zawsze pełnym uczucia, ciepłym, przepełnionym miłością wzrokiem, bo jesteś częścią mnie, której odejście jest niewyobrażalne. I łkam w głębi mojej duszy, i czuję, że mój żywot się kończy, bo obumiera ta część mnie, która napędza do codziennej pobudki, aby wstać i iść i żyć pełnią, bo właśnie to MY razem, My tworzymy tą wspólną pełnię mojego i Twojego ciała.
Jesteśmy jednym.
Wiem to.
Czuję to.
Pragnę Cię przy sobie zawsze i błagam, żebyś nie odchodził.
Szybko wyjmują Cię z karetki i przerzucają, delikatnie i zgrabnie na nosze, ciągnąc Cię na zimną szpitalną salę, a ja trzęsąca się, już nie tylko w środku, ale także i na zewnątrz łkam. Niemiłosiernie błagam Boga, aby zostawił mi Ciebie tu.
Jednak mam wrażenie, że On mnie nie słucha. Bo bezsilnie wpełzając przed szybę szpitalnej sali widzę tylko Ciebie, odłączoną aparaturę, i słyszę z pokoju obok lekarzy i docierają do mnie tylko słowa ' czas zgonu ' i zaraz wszystko inne ucicha. Czas staje w miejscu, serce zatrzymuje się.
Ja chyba..
ja błagam, niech to będzie sen
Upadam. Nie wstaję, nie mogę, nie chcę. Nie mam sił, nie potrafię.
Chcę do Ciebie.
Moje oczy są ślepe, widzę, patrzę przez mgłę, wołam Ciebie niemo.Krzyczę ' BĄDŹ'

niedziela, 3 czerwca 2012

puls bólu przyspieszył.

Cześć Wam żywe ciała, a martwe dusze. Wiem, że większość z Was umarła tak teoretycznie milion razy, że Wasze dusze to już tylko widok ruin zniszczonych po wojnach i małych bitwach, choćby ze samym sobą. Moja dusza wygląda jakby przeżyła wszystkie wojny światowe i klęski żywiołowe. I choć jestem martwy to właśnie w tej duszy istnieje życie, istnieje wiatr miłości, który pomału na nowo wszystko ożywia. Może to absurdalne, lecz pomału zaciągam się tym waszym ludzkim zatrutym brudem świata powietrzem, które przenika mnie i na setne sekundy sprawia, że jestem człowiekiem. Tak, setne sekundy, ale są też minuty i godziny, kiedy czuję się nim, spędzając czas przy Niej - moim sercu, które pozwala istnieć, bo ten głupi mięsień, który pompuję krew nie jest wyznacznikiem życia, to nie on pozwala ludziom żyć, on jest zwykły jak inne organy ludzkie, kolejny, ale serce, które kocha, to ono jest sensem i powodem naszego istnienia, to ono pozwala nam żyć. Mam je, zawsze je będę miał, bo kocham tak jak nikt nigdy nikogo tą wielkooką piękność, która małymi krokami zmieniła mój świat w idealny, bez wad. Wróćmy teraz do wydarzeń sprzed paru miesięcy, kiedy jeszcze wszystkie sprzęty szpitalne wskazywały, że jestem żywym chłopakiem, jednak chorym, bardzo poważnie. Po tej wiadomości , która zburzyła naszą układankę w kawałki postanowiliśmy być przy sobie w każdej sekundzie, walczyć do końca i ciągle przypominać sobie o tym co czujemy. Minął pierwszy tydzień, a wraz z Marysią zaczęliśmy spełniać nasze marzenia, od tych szalonych typu wskok do pierwszego lepszego pociągu i podróż w nieznane, do tych ambicjonalnych np. : przygotowania i wygrana konkursu wiedzowego, czy tanecznego. Z każdym dniem traciłem siłę, ale pompowała mnie wiara i uśmiech, który swoim blaskiem zabijał wszelki strach przed jutrem. Ale nadszedł ten dzień, 3 nad ranem, karetka na sygnale zabiera mnie w ciężkim stanie, zaczęło się, prawdziwa walka o życie dopiero ruszyła z miejsca. Umierałem z bólu, wszystko bolało niemiłosiernie, lecz czułem jedynie ból łez, które wylewała u mojego boku i brak tej iskry w oczach. Cierpiała tak cholernie cierpiała, a tak bardzo tego nie chciałem. Trzymając za rękę przysięgałem na wszystko, na mamę, miłość do Niej itd. , że Jej nie opuszczę, że zrealizujemy plany dom, dzieci, dobra praca, wspólne życie, razem za rękę aż zamkną nas w jednym grobie. Udało się, przetrwałem, a nagrodą za ogromną walkę były jej łzy szczęścia, ten płonący żar w oczach i uśmiech, który nie zniknął nawet na chwilę. Mimo to dobrze wiedzieliśmy, że teraz może być tak często, i może skończyć się to inaczej. Od tamtej pory każdy dzień przepełniał strach pomieszany z bólem i błaganiami, dwóch zjednoczonych serc. Z każdym dniem Ona patrzyła coraz bardziej błagalnym wzrokiem na mnie, a ja z każdym dniem stawałem się kameleonem upodabniając się do białych ścian. Ciepło jej dłoni, którą ściskała moją czułem do końca nawet kiedy odchodziłem czułem ten ogromny żar miłości, kurwa pożar. Bo pomimo bitew małych i większych moich, naszych, i lekarzy z śmiercią przegraliśmy ten mecz 1:0, najważniejszy mecz o życie. Słyszałem tylko dźwięk spadającego kryształu nasączonego takim bólem, że cały świat nie ma tyle go w sobie. Czułem, że już mnie nie ma, taka nicość, jedna wielka nicość, zero bólu, zero problemów, jak dryfowanie statkiem po spokojnym morzu. A nagle chłód ogromny chłód, gorszy niż na najzimniejszych częściach świata. Nie wiedziałem co się dzieję, straciłem kontrolę, zgubiłem się. Otaczała mnie jedynie czarna kawa wkoło i brak żywej duszy. Jedynie zagłuszone łkania i błagania, które z chwilą słabły. Nagle zobaczyłem obraz, najgorszy obraz, którego malarzem była ta zimna kobieta z kosą. Zobaczyłem Ich, na kolanach, ze spuszczonymi głowami, zalanymi łzami, zaciskających pięści, zęby, krzyczeli, błagali, pytali - CIERPIELI. Widać to było po każdym skrawku ich ciała. Nawet on - skurwiel, który katował mnie przez całe życie uronił łzę, jedną jedyną, ale która wyrażała wszystko. A Ona, przytulała się do tej części mnie po Waszej stronie, ściskała, prosiła żebym wrócił, całowała, Jej łzy leciały już niczym Niagara, a ja jak zwykły wiatr zdmuchiwałem je z policzków, próbując zrobić coś żeby mnie zauważyła, żeby wiedziała, że jestem, krzyczałem, próbowałem dotknąć, bez żadnych reakcji. Straciłem wszystko, dosłownie. To nie tak miało być, nie tak miało się to skończyć. Nie wiem czy umiem być w tym miejscu dłużej, nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze poczuję jak to być człowiekiem, banalne, ale nierealne. Chcę tylko Jej, Jej jedynej, ale chcę, aby była tam u Was, nie Tu, w świecie picia za błędy tam na dole, w świecie gdzie czuję się puls świata, który jest coraz słabszy. Teraz czas na to, aby postawić wszystko na jedną kartę - poker ze śmiercią, stawka? ludzkie życie, może zyskam życie, może uratuję je komuś. Trzymajcie się ciepło, jeśli poczujecie chłodny powiew wiatru na Waszym ciele późnym wieczorem to mogę być ja lub ktoś kto jest tu z nami, ale kocha Was jeszcze mocniej niż kiedy był tam. Cześć.