W chwili śmierci prosił, aby został na zawsze w moim sercu. Prosił, aby pamięć o Nim trwała nadal we mnie, tak samo jak w Nim trwało wszystko, kiedy moje ciało spoczywało u Jego, wtedy jeszcze żywego boku.
I jest we mnie wciąż.
Człowiek, który otworzył na mnie swoje szorstkie serce
Człowiek, który tym szorstkim organem nie zniszczył mojego aksamitnego i delikatnego wnętrza, bo im częściej był przy mnie, tym moja delikatność częściej przechodziła na Niego, łagodząc Jego chamstwo, przynajmniej w stosunku do mnie.
Uczyliśmy się, wzajemnego szacunku, zrozumienia dla siebie, bo przecież, nasze światy, całkiem inne zazębiły się tak blisko, że nie można było poradzić na to nic, jak tylko zaakceptować ten piękny dar, otrzymany od losu, dar, dający coś czego nie spodziewał się nikt, bo takiej ilości piękna w tym, co było między nami nie da się inaczej określić.
Budzę się co rano, a nad moim łóżkiem widnieje wielka fotografia. Ja i Ty.
I szczęście na naszych twarzach, szczęście Tobą, mną.
Posiadamy się wzajemnie, po kres życia, wtedy jeszcze nie mogliśmy nawet myśleć o tym, że znikniesz Ty, a moje ciało osamotnione na wielkim świecie, pomiędzy strasznymi ludźmi zostanie samo, a moje serce zwolni rytm swojego bicia , bo nie będzie mogło czuć już, Twojego szybszego oddechu.
Każdy nasz spędzony dzień, kolejno każdy do dnia, kiedy Twoje ciało odeszło, przypomina mi się w nocy, w sennych przypowieściach tworzonych przez moją chorą zbuntowaną psychikę.
Przeżywam piekło, i boję się, że nie wydostanę się z niego. Bo pochłania mnie coraz bardziej, uczucie samotności, ból, ból po stracie ciepła Twego ciała przy mnie.
I Cierpię
I pragnę byś był
I wołam, bez chwili na oddech
I ciągle Cię chcę, jak pierwszego dnia, gdy zobaczyłam Twoje, dla mnie nie zrozumiałe jeszcze wtedy oblicze, brutalnego skurwysyna, który po czasie zmienił się, w idealnego człowieka do tworzenia wspólnej przyszłości, człowieka, który był moją podstawą do pisania dalszych planów na życie.
I szaleję z tęsknoty, kiedy co noc, w momencie zaciśnięcia się moich powiek, czuję dotyk Jego ust na moim ciele, i boję się zasnąć, bo czekam aż odezwie się, i powie mi, że już zawsze będzie ze mną, że to tylko chwilowe nieporozumienie, że wraca.
I wciąż czuję smak jego ust, na moich zamkniętych wargach, i dotyk tych samych ust, na moim ciele, i czuję jak palą mnie miejsca w których co noc całuje mnie, i czuję jeszcze że boli mnie serce, że moje wnętrze płonie, że życie kończy się, bo Jego dotyk wypala na moim ciele delikatne znamiona, bo ciało drży i błaga, by przestał palić je jak płomień zapałki przypala stare kartki zużytego pamiętnika, którego wszystkie zapisane strony powinny pójść w niepamięć.
I jest we mnie wciąż.
Człowiek, który otworzył na mnie swoje szorstkie serce
Człowiek, który tym szorstkim organem nie zniszczył mojego aksamitnego i delikatnego wnętrza, bo im częściej był przy mnie, tym moja delikatność częściej przechodziła na Niego, łagodząc Jego chamstwo, przynajmniej w stosunku do mnie.
Uczyliśmy się, wzajemnego szacunku, zrozumienia dla siebie, bo przecież, nasze światy, całkiem inne zazębiły się tak blisko, że nie można było poradzić na to nic, jak tylko zaakceptować ten piękny dar, otrzymany od losu, dar, dający coś czego nie spodziewał się nikt, bo takiej ilości piękna w tym, co było między nami nie da się inaczej określić.
Budzę się co rano, a nad moim łóżkiem widnieje wielka fotografia. Ja i Ty.
I szczęście na naszych twarzach, szczęście Tobą, mną.
Posiadamy się wzajemnie, po kres życia, wtedy jeszcze nie mogliśmy nawet myśleć o tym, że znikniesz Ty, a moje ciało osamotnione na wielkim świecie, pomiędzy strasznymi ludźmi zostanie samo, a moje serce zwolni rytm swojego bicia , bo nie będzie mogło czuć już, Twojego szybszego oddechu.
Każdy nasz spędzony dzień, kolejno każdy do dnia, kiedy Twoje ciało odeszło, przypomina mi się w nocy, w sennych przypowieściach tworzonych przez moją chorą zbuntowaną psychikę.
Przeżywam piekło, i boję się, że nie wydostanę się z niego. Bo pochłania mnie coraz bardziej, uczucie samotności, ból, ból po stracie ciepła Twego ciała przy mnie.
I Cierpię
I pragnę byś był
I wołam, bez chwili na oddech
I ciągle Cię chcę, jak pierwszego dnia, gdy zobaczyłam Twoje, dla mnie nie zrozumiałe jeszcze wtedy oblicze, brutalnego skurwysyna, który po czasie zmienił się, w idealnego człowieka do tworzenia wspólnej przyszłości, człowieka, który był moją podstawą do pisania dalszych planów na życie.
I szaleję z tęsknoty, kiedy co noc, w momencie zaciśnięcia się moich powiek, czuję dotyk Jego ust na moim ciele, i boję się zasnąć, bo czekam aż odezwie się, i powie mi, że już zawsze będzie ze mną, że to tylko chwilowe nieporozumienie, że wraca.
I wciąż czuję smak jego ust, na moich zamkniętych wargach, i dotyk tych samych ust, na moim ciele, i czuję jak palą mnie miejsca w których co noc całuje mnie, i czuję jeszcze że boli mnie serce, że moje wnętrze płonie, że życie kończy się, bo Jego dotyk wypala na moim ciele delikatne znamiona, bo ciało drży i błaga, by przestał palić je jak płomień zapałki przypala stare kartki zużytego pamiętnika, którego wszystkie zapisane strony powinny pójść w niepamięć.
Widzę Cię, bo widzę człowieka, który UMARŁ, który zaraz wstaje, i jest ŻYWY.
Bo żyje w innych, żyje we MNIE i właśnie tu przeżyje na wieki, i jeszcze w tej jednej z wielu głupich, śmiesznych, zrobionych na szybko fotografii, w których buzuje od nas szczęście, bo mamy SIEBIE, mamy siebie wzajemnie.